Stephanie Meyer a psychologia

Nie ukrywam, że dzisiejszy wpis będzie dla mnie szczególny, dlatego, że po raz pierwszy zamierzam umieścić tu nie tylko recenzję, ale także wykorzystać moją wiedzę zdobytą na studiach. :)

Dla wszystkich, których zdążyłam przerazić tytułem – nie, nie będzie o „Zmierzchu”, ale o innej książce tej samej autorki (a także niedawno nakręconym na jej podstawie filmie) pt. „Intruz”.

Książka reklamowana przez wydawcę była jako „książka dla dorosłych czytelników”. Trochę mnie to – szczerze mówiąc – dziwi, bo jest napisana równie prosto (o tym będzie jeszcze za chwilę), a jej tematyka jest równie nierzeczywista jak „Zmierzch”.

Pokrótce – historia traktuje o bliżej nieokreślonych czasach w przyszłości, kiedy to Ziemia została podbita przez obce istoty z kosmosu, zwane „duszami”, które nie mają własnego ciała, lecz po przybyciu na jakąś planetę zostają „wszczepione” w ciała jej mieszkańców. Niech jednak nikogo nie zmyli ten opis, sugerujący rasowe science-fiction – oczywiście mamy do czynienia z romansem. Główną bohaterką jest niejaka Wagabunda – jedna z dusz, która została wszczepiona w ciało młodej dziewczyny, Melanie. Jednak Melanie nie znika posłusznie z głowy Wagabundy, ale pozostaje w niej i broni zaciekle siebie oraz, przede wszystkim – swojego młodszego brata i mężczyznę, którego kocha.

Ogólnie rzecz biorąc – nie lubię romansów. Im bardziej są naiwne, tym bardziej ich nie znoszę. Ale ta książka była dla mnie ciekawa. Dlaczego? Otóż… ze względu na moje studia. Jak można wyczytać w zakładce „o mnie”, studiuję psychologię. Co wspólnego może jednak mieć zwykły, może nawet banalny romans z wiedzą psychologiczną?… Okazuje się, że zaskakująco dużo.

Istnieje bowiem teoria, nazywana dwuczynnikową teorią emocji, która (w największym skrócie) mówi o tym, że emocje zależą od tego, co w danym momencie odczuwa nasze ciało. W książce problem ten występuje na nieco innym poziomie, ponieważ nie chodzi o mózg jednej osoby, interpretujący odpowiednio zachodzące w jej organizmie procesy fizjologiczne, lecz o dwa umysły w jednym ciele. Ciele, które ma swoją pamięć, kocha określone osoby i w określony sposób na nie reaguje. Chociaż „ten drugi” umysł, który ciałem steruje wcale tego nie chce… Za to zaczyna chcieć czegoś innego, czego ciało wcale nie odczuwa.

Co do filmu – jest oczywiście uproszczony, a końcówka zupełnie odbiega od moich wyobrażeń (od książkowych opisów zresztą też), ale mimo wszystko zaskakująco dobrze uchwycił właśnie to napięcie pomiędzy „pamięcią ciała”, a „chęcią umysłu”. Spodziewałam się, że będzie dużo gorszy.

Jeszcze jedna – dla mnie zaskakująca rzecz. Poza tytułem, który w tłumaczeniu uwydatnia zupełną odwrotność do tytułu oryginału (brzmiącego „The Host”), wielkie brawa należą się tłumaczom i redaktorom wersji polskiej, która stylistycznie jest… lepsza niż oryginał! Oryginał czytałam bardzo częściowo, jednak już to wystarczyło, aby stwierdzić, że styl jest na poziomie wypracowań z angielskiego… hmmm… gimnazjalisty? Więc jeśli interesuje Was ta tematyka, to jak najbardziej, czytajcie. Ale błagam, po polsku…

Leave your comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.