Nie ukrywam, że dzisiejszy wpis będzie dla mnie szczególny, dlatego, że po raz pierwszy zamierzam umieścić tu nie tylko recenzję, ale także wykorzystać moją wiedzę zdobytą na studiach. :)
Dla wszystkich, których zdążyłam przerazić tytułem – nie, nie będzie o „Zmierzchu”, ale o innej książce tej samej autorki (a także niedawno nakręconym na jej podstawie filmie) pt. „Intruz”.
Książka reklamowana przez wydawcę była jako „książka dla dorosłych czytelników”. Trochę mnie to – szczerze mówiąc – dziwi, bo jest napisana równie prosto (o tym będzie jeszcze za chwilę), a jej tematyka jest równie nierzeczywista jak „Zmierzch”.
Pokrótce – historia traktuje o bliżej nieokreślonych czasach w przyszłości, kiedy to Ziemia została podbita przez obce istoty z kosmosu, zwane „duszami”, które nie mają własnego ciała, lecz po przybyciu na jakąś planetę zostają „wszczepione” w ciała jej mieszkańców. Niech jednak nikogo nie zmyli ten opis, sugerujący rasowe science-fiction – oczywiście mamy do czynienia z romansem. Główną bohaterką jest niejaka Wagabunda – jedna z dusz, która została wszczepiona w ciało młodej dziewczyny, Melanie. Jednak Melanie nie znika posłusznie z głowy Wagabundy, ale pozostaje w niej i broni zaciekle siebie oraz, przede wszystkim – swojego młodszego brata i mężczyznę, którego kocha.
Ogólnie rzecz biorąc – nie lubię romansów. Im bardziej są naiwne, tym bardziej ich nie znoszę. Ale ta książka była dla mnie ciekawa. Dlaczego? Otóż… ze względu na moje studia. Jak można wyczytać w zakładce „o mnie”, studiuję psychologię. Co wspólnego może jednak mieć zwykły, może nawet banalny romans z wiedzą psychologiczną?… Okazuje się, że zaskakująco dużo.
Istnieje bowiem teoria, nazywana dwuczynnikową teorią emocji, która (w największym skrócie) mówi o tym, że emocje zależą od tego, co w danym momencie odczuwa nasze ciało. W książce problem ten występuje na nieco innym poziomie, ponieważ nie chodzi o mózg jednej osoby, interpretujący odpowiednio zachodzące w jej organizmie procesy fizjologiczne, lecz o dwa umysły w jednym ciele. Ciele, które ma swoją pamięć, kocha określone osoby i w określony sposób na nie reaguje. Chociaż „ten drugi” umysł, który ciałem steruje wcale tego nie chce… Za to zaczyna chcieć czegoś innego, czego ciało wcale nie odczuwa.
Co do filmu – jest oczywiście uproszczony, a końcówka zupełnie odbiega od moich wyobrażeń (od książkowych opisów zresztą też), ale mimo wszystko zaskakująco dobrze uchwycił właśnie to napięcie pomiędzy „pamięcią ciała”, a „chęcią umysłu”. Spodziewałam się, że będzie dużo gorszy.
Jeszcze jedna – dla mnie zaskakująca rzecz. Poza tytułem, który w tłumaczeniu uwydatnia zupełną odwrotność do tytułu oryginału (brzmiącego „The Host”), wielkie brawa należą się tłumaczom i redaktorom wersji polskiej, która stylistycznie jest… lepsza niż oryginał! Oryginał czytałam bardzo częściowo, jednak już to wystarczyło, aby stwierdzić, że styl jest na poziomie wypracowań z angielskiego… hmmm… gimnazjalisty? Więc jeśli interesuje Was ta tematyka, to jak najbardziej, czytajcie. Ale błagam, po polsku…