„Jeśli to szaleństwo…”, czyli (prawie)psycholog ogląda Avengersów

Dziś kolejny wpis, na który pomysł powstał w okolicznościach, które mogłyby być początkiem dowcipu, czyli „Siedzą w kinie dwie studentki psychologii…”

Była już diagnoza bohaterów z Sherlocka, dziś pora na Avengersów. Z bonusem (albo dwoma, zależy jak liczyć). Plus refleksja na podsumowanie.

Na wstępie kilka uwag. Po pierwsze – poniższy wpis będzie odnosił się tylko i wyłącznie do Cinematic Universe (dlatego piszę go teraz, bo niedługo będę miała całą masę nowych bohaterów i chyba bym nie ogarnęła :P ). Po drugie – zakłada znajomość właściwie wszystkich filmów, może też wykazywać pewne ilości spoilerów do 1. sezonu Agentów S.H.I.E.L.D.

Plus – jak zwykle – poniższy wpis nie jest pełnoprawną „diagnozą” i jest całkowicie moją i autorską interpretacją tego, co widać w filmach (i serialu). Chętnie przyjmę polemikę. ;) Ach, i będę poświęcać różną ilość miejsca różnym bohaterom – głównie dlatego, że w przypadku niektórych ta „diagnoza” jest dużo bardziej oczywista i nie ma się nad czym rozwodzić. ;) No to jedziemy!

Iron Man, czyli Tony Stark przeważnie jest oceniany jako przypadek zaburzeń osobowości, a dokładniej narcyzmu. W sumie nawet się temu nie dziwię, ale… nie do końca się z tym zgadzam. ;) Jasne, jakieś rysy narcystyczne ma, ale żeby zaraz zaburzenie? Temperament się przecież dziedziczy, a i przykład nie był najlepszy… Dużo bardziej skłaniałabym się tutaj do stwierdzenia, że to jest po prostu kolejny (po braciach Holmesach) znudzony geniusz, który radzi sobie z tą nudą w jeszcze inny sposób (czyli próbując wynaleźć wszystko co się da, a jak już wyczerpią mu się pomysły, to dla odmiany organizuje dzikie imprezy).

Ale ja nie o tym miałam. ;) W kontekście psychopatologii tej postaci – przypomnijcie sobie 3. film o nim. Tony jest tam bowiem klinicznym przypadkiem ciężkiego PTSD (Post-Traumatic Stress Disorder – syndrom stresu pourazowego), który właściwie nadaje się do natychmiastowej hospitalizacji już na początku filmu. Ma koszmary i problemy ze snem, jest bliski skrzywdzenia siebie i swoich najbliższych, zdarzają mu się ataki paniki, a jego życie praktycznie całkiem się dezorganizuje i udaje mu się zrobić jeszcze więcej głupot niż zazwyczaj. Zaburzenie to powstaje po doświadczeniu (bądź byciu świadkiem) wydarzenia zagrażającego bezpośrednio zdrowiu i życiu swojemu i/lub swoich najbliższych. A bitwa o Nowy Jork zdecydowanie takim wydarzeniem była. Więc co by o tej 3. części nie mówić, Tony z PTSD jest przedstawiony bardzo dobrze.

Hulk, czyli Bruce Banner jest trudny do określenia (chociaż nie najtrudniejszy!). Z jednej strony jego problemy z utrzymaniem na wodzy złości (po angielsku się to ładnie nazywa anger managment issues) zdecydowanie można uznać za spory problem. Tylko czy aby na pewno w tym momencie ciągle jest to aż zaburzenie? Czasami przecież udaje się sprawę całkiem ładnie kontrolować. No i pytanie czy to można uznać za zaburzenie „ludzkiej” formy tego bohatera – ostatecznie jest to wynik pewnego problemu… chemicznego, nazwijmy to. ;)

Bardziej w jego przypadku martwiłabym się koszmarnym poczuciem winy i ciągłym strachem (głównie przed tym, że może kogoś niechcący skrzywdzić) w jakim żyje bohater, prowadzącym do czegoś w rodzaju stanów depresyjnych (piszę „czegoś w rodzaju”, bo tego nigdzie nie było widać, możemy się tego faktu domyślać tylko z niektórych wypowiedzi), których efektem była próba samobójcza.

Czarnej Wdowie, czyli Natashy Romanoff można zdiagnozować coś, co po angielsku nazywa się trust issues, czyli problemy z zaufaniem. O ile w przypadku jej pracy coś takiego może być całkiem przydatne (ostatecznie jest szpiegiem, w tej branży faktycznie lepiej nikomu nie ufać…), o tyle w „normalnym życiu” – już niekoniecznie. Osoby mające takie problemy praktycznie mogą zapomnieć o tworzeniu jakiegokolwiek długoterminowego związku. To nie skończy się dobrze…

Przy okazji tej postaci (bo tutaj świetnie to widać) – to jest trochę prawda, że ludzie dzielą się na chorych i niezdiagnozowanych. Cały myk polega na tym, żeby usadowić się w takim miejscu Wszechświata, gdzie Twoje małe szaleństwa i problemy nie będą przeszkadzać. Ba, nawet Ci pomogą! ;)

Kapitan Ameryka, czyli Steve Rogers jest przypadkiem o tyle ciekawym na tej liście, że u niego jest coś nie tak jeszcze zanim komukolwiek się śniło, że zostanie superbohaterem. U niego bowiem widać coś, co nazywa się syndromem ocalonego. Czasami uznaje się to za odmianę PTSD, ale tak naprawdę istotą tego zaburzenia jest coś innego. Jest to poczucie, że nie powinno się żyć / przeżyć czegoś. Że powinno się być gdzieś indziej. Przypomnijcie sobie młodego Steve’a, który desperacko pragnie dostać się do wojska i walczyć, narażając życie podobnie jak jego rówieśnicy. A później? Później już było tylko gorzej. Kiedy miał wreszcie warunki pozwalające na udział w wojnie – zamiast walczyć został zmuszony do bycia „tresowaną małpą*”. Kiedy wreszcie znalazł się w ogniu walk – stracił najlepszego przyjaciela (i uważa się za odpowiedzialnego za jego śmierć, czuje że powinien nawet sam zginąć, aby go uratować). A później (chwilę później właściwie) budzi się i jest 60. lat później. Większość jego znajomych nie żyje albo jest staruszkami, a z niego nabija się bezczelny synek kumpla. Przy czym świat wygląda tak jak wygląda, a z ideałów pozostało… niewiele. Nie brzmi jak warunki do tego, żeby być całkowicie spokojnym i radosnym człowiekiem – zagubienie i stres są całkiem zrozumiałe.

Teraz osoba, która może zostać potraktowana jako pierwszy bonus (ale ja jej tak nie traktuję, bonus jest tylko jeden), czyli Agent Phil Coulson.  Wylądował w tym miejscu, ponieważ on też ma syndrom ocalonego (jakby ktoś chciał się zastanawiać nad „epidemiologią” – to jest to chyba najczęstsze zaburzenie u superbohaterów, niezależnie od „przynależności”). I znowu – całkowicie słusznie. Ktoś kto umarł, a później został przywrócony do życia (zwłaszcza takimi metodami) ma pełne prawo mieć poczucie, że powinien nie żyć. Jednocześnie przy tym bohaterze widać jedną ciekawą rzecz, tzn. fakt, że doświadczenie bliskie śmierci może trochę zmienić osobowość i podejście do życia. A w dodatku – zmienić trwale.

Z Hawkeyem, czyli Clintem Bartonem mam problem. :P Tzn. patrząc na same filmy, wydaje się, że wszystko z nim jest w porządku. A może to tylko kwestia tego, że jest go mało?… Bo w kreskówkach to już nie wygląda tak różowo. Ale ponieważ miałam zostać tylko przy filmach i serialach, to wstawiam zdjęcie z uśmiechem  (miałam do wyboru jeszcze takie z wybuchem, ale uśmiech jest rzadszy) i przechodzę dalej. ;)

Na koniec został na Thor. Tutaj muszę Wam powiedzieć, że zawsze mam problem, bo ocenianie Asgardczyka (czy tam Asa) poprzez kategorie przystosowane do ludzi wydaje mi się trochę nie w porządku i może być bardzo mylące – normy, do których powinno się takie coś robić mogą być dla tamtej populacji zupełnie inne… Ale z braku potrzebnych informacji, pozostanę przy naszych, ziemskich standardach. Okaże się wtedy rzecz bardzo ciekawa, czyli to, że Thor… jest zupełnie i absolutnie normalny, a już na pewno najzdrowszy psychicznie ze wszystkich Avengersów.

Ma pewien – specyficzny jak na nasze warunki, ale jednak konkretny – zestaw przekonań, wierzeń i założeń, których się trzyma i je wypełnia. Potrafi dorosnąć, zmieniać się i ciągle uczyć czegoś nowego. Troszczy się o innych, całkiem dobrze mu wyszło zakochanie się. Ma pracę (nazwijmy to tak, z braku innych określeń) i cel w życiu… Nawet wujek Freud by się nie mógł do niczego przyczepić (młotek pomińmy). Okaz zdrowia psychicznego!

Można z tego wyciągnąć pewien ciekawy wniosek. Mianowicie – jeśli nie pochodzisz z jakiegoś dziwnego królestwa poza Ziemią, a chcesz zostać superbohaterem, powinieneś bądź powinnaś postarać się o jakąś traumę albo zaburzenie psychiczne. Dla wielu bohaterów bowiem jest to część (albo bezpośredni wynik) tzw. origin story, czyli wyjaśnienia dlaczego w ogóle zostali superbohaterami. A nawet jeśli nie, to w trakcie „bohaterzenia” coś się z nimi dzieje. Wygląda to tak, jakby zwykli ludzie byli mało ciekawi, jeśli nie mają we własnej głowie jakiś demonów, które muszą bohatersko zwalczać. Jakby mało było kosmitów w Nowym Jorku…

PS. Tak, pamiętam, że obiecałam bonus. Bonusem jest odpowiedź na pytanie, które słyszę niemalże zawsze, kiedy zaczynam mówić o jakimkolwiek bohaterze z Marvela pod kątem psychologicznym. Pytanie brzmi: A co ma Loki?

Otóż (oczywiście!) Loki też, „coś ma”. :P To „coś” mianowicie nazywa się tożsamością negatywną. W największym skrócie, chodzi o to, że ktoś buduje siebie na tym wszystkim, czego ludzie od niego nie chcą i co jest zaprzeczeniem wszelkich pozytywnych wartości społeczeństwa, w jakim żyje. Często wiąże się to z chęcią potwierdzenia własnej tożsamości poprzez sianie chaosu, na zasadzie „niszczę więc jestem”. Taka osoba boi się, że kiedy zacznie zachowywać się poprawnie (jak inni), to przestanie być ważna i straci swoją indywidualność.


* Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. ;)

3 thoughts on “„Jeśli to szaleństwo…”, czyli (prawie)psycholog ogląda Avengersów

  1. Od ok. godziny czytam twojego bloga i jestem nim wręcz zauroczona :3
    Osobiście chcę w przyszłości iść na psychologię i czepiam się większości rzeczy, które o tym znajdę w internecie. Jak dla mnie – wspaniały blog, poruszający ciekawe tematy ^^

    1. Wielkie dzięki! :) Jakbyś miała jakieś dodatkowe pytania, albo chciała czegoś dowiedzieć – pisz śmiało! :)

Leave your comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.