Dawno temu obiecałam, że napiszę ten wpis. Nie, nie bójcie się – nie będzie znowu diagnozy kolejnej postaci fikcyjnej. ;) Tym razem będzie porównanie różnych wersji tej samej postaci. Kobiety. The Woman. We wpisie dwie wersje serialowe: z Sherlocka BBC (w roli Irene – Lara Pulver) i Elementary (Natalie Dormer), a prócz tego dwie wersje książkowe: Carole Nelson Douglas oraz – oczywiście – oryginalna.
Tytułem wstępu (chociaż nie wiem, co tu robicie, jeśli nie wiecie o kim mowa ;) ) – Irene Adler jest osobą, która przechytrzyła Sherlocka Holmesa. W oryginalnych historiach autorstwa Arthura Conan Doyle’a pojawia się tylko raz, w opowiadaniu Skandal w Bohemii (którego to skandalu jest właściwie przyczyną). W całą intrygę wpisany jest król czeski, fotografia oraz groźba szantażu… Postać niewątpliwie ciekawa, w wielu aspektach, dlatego absolutnie nie dziwię się współczesnym twórcom, którzy chcieli w jakiś sposób tę postać rozwinąć. Jak to robili?
Zacznijmy od rzeczy wspólnej dla wszystkich 4 omawianych przeze mnie wersji. W każdej z nich nie ma bowiem najmniejszych wątpliwości, że Irene jest damą. Zawsze ma coś takiego w zachowaniu, postawie, sposobie mówienia, umiejętności odnalezienia się we wszelkich warunkach, co nie pozostawia nawet cienia wątpliwości na ten temat, a w dodatku przychodzi całkowicie bez wysiłku, widać, że nie jest to poza. Coś, co pokazuje, że sposób ubierania się jest tu najmniej ważny i wynika z osobowości, a nie odwrotnie. Taka trochę definicja kobiecości, w tym dobrym wydaniu. ;)
Inną ciekawą rzeczą jest to, że w większości przypadków, jej zawód jest w jakiś sposób związany ze sztuką (odpowiednio – śpiewaczka operowa i aktorka, malarka). Patrząc na to, że jest osobą „pobijającą” w myśleniu i planowaniu jeden z największych umysłów w historii (nazwijmy to tak, z braku innych możliwości :P), dziwnym może się wydawać bycie artystką (i to naprawdę dobrą artystką, we wszystkich przypadkach!). Artyści przeważnie są postrzegani raczej jako jeden wielki chaos, brak planu i ogarnięcia. A tutaj – wręcz przeciwnie.
Jedynym przypadkiem, gdzie nie zgadza się profesja, jest wersja BBC, która jednak zgadza się ze „społecznym odbiorem” zawodu wykonywanego przez Irene w oryginale. Tak jak wtedy karierą operową, obecnie raczej ciężko się chwalić zawodem dominy przy rodzinnym obiedzie. Chociaż to też jest w sumie pewna forma sztuki…
Teraz, co do różnic. Największą jest dla mnie to, że twórcy obu seriali zawsze „zakochują” Irenkę w Sherlocku (najczęściej z wzajemnością). Wygląda to, jakby zapominali, że ta oryginalna robiła wszystko (czyli cały szantaż, skandal i oszukiwanie) dlatego, że wychodziła za mąż. Dlatego, że chciała się upewnić, że jej, a przede wszystkim jej męża nie dotkną w przyszłości ewentualne kłopoty. Swoją drogą – tenże mąż jest jedną z dwóch postaci, które absolutnie mnie fascynują (właśnie przez małżonka), chociaż w wersji „oryginalnej” nie wiadomo o nich prawie nic. Jakim musiał być człowiekiem, żeby Irene się w nim zakochała, żeby chciała spędzić z nim resztę życia?…
Na szczęście mamy książki, a autorzy książek czasem mogą odpowiedzieć na najdziwniejsze pytania, jakie sobie wymyślimy. Carole Nelson Douglas napisała dwie książki, z których pierwsza opowiadają historię znaną z opowiadania Conan Doyle’a właśnie z perspektywy Irene (Dobranoc, panie Holmes), druga natomiast opowiada ciąg dalszy dziejów tej postaci i kolejną zagadkę którą rozwiązuje niejako przeciwko Sherlockowi (Dzień dobry, Irene).
Książka jest przeuroczym odbiciem tego, co znamy z oryginalnych opowieści o Sherlocku – trochę bezczelna, złośliwa i ciekawa osóbka z żyłką detektywistyczną (choć nie jest to jej główna kariera) oraz jej wierna przyjaciółka i współlokatorka, która chodzi za nią, parzy herbatkę, powtarza, że to niebezpieczne i nieeleganckie, a dobrze wychowana dama nie powinna się tak zachowywać, a przy okazji jest wpatrzona w Irene jak w obrazek, podziwia ją i spisuje wszystkie jej przygody.
Jak dla mnie – pierwsza część jest zdecydowanie godna polecenia, zwłaszcza osobom, które znają oryginalną historię. Tutaj mamy to samo „od drugiej strony” (wyszukiwanie i wyczekiwanie fragmentów, które znamy z relacji Watsona jest naprawdę świetną zabawą!), ale też dużo więcej. Mamy zupełnie osobną intrygę, dotyczącą skradzionych klejnotów, mamy takie osobistości jak Bram Stoker i Oscar Wilde (tak, ja uwielbiam wszelkie nawiązania ;)), mamy doskonały portret Księcia Bohemii (jest odpowiednio durnowatym idiotą) i nawet Warszawa się zaplątała (chociaż tu się już robi bardzo krucho z poprawnością historyczną…). W tej historii poznajemy też człowieka, za którego Irene wychodzi za mąż. I jest on dokładnie taki, jaki powinien (przynajmniej wg mnie). Ma odpowiednio mocno rozwiniętą żyłkę poszukiwacza przygód, więc z pewnością nie będzie to para, która będzie się ze sobą nudzić. ;) A jednocześnie – stoi na ziemi wystarczająco twardo, żeby nie pozwolić swojej żonie na zbyt szaleńcze eskapady i w odpowiednim momencie ją zatrzymać. Chociażby po to, żeby pójść razem z nią. ;)
Druga część teoretycznie powinna przedstawiać nieznaną sprawę Sherlocka, której rozwiązywaniu oddawał się on podczas jednej ze swoich podróży do Francji i gdzie znów spotkał się z Irene (która tym razem jest po jasnej stronie mocy i stara się nie tyle przechytrzyć, co wyprzedzić naszego detektywa), ale… brakuje jej czegoś. Jak dla mnie – nawiązań. Tego, co był najlepsze w części pierwszej: mogliśmy znać historię i czekać na to, co się za chwilę wydarzy. Mogliśmy zidentyfikować bohaterów z poza „głównego planu”. Tutaj tego wszystkiego brakuje. Przynajmniej mnie.
Zastanawiam się jak to podsumować. Ale chyba podsumuję obrazkiem z cytatem. Bo – w ostatecznym rozrachunku – o to przecież chodzi. O Kobietę, która była sprytniejsza od Sherlocka Holmesa. I może o to chodzi tym wszystkim, którzy starają się z nich zrobić parę – po prostu nie wierzą, że taka kobieta mogłaby się w kimś innym zakochać. Więc…