„Wierzę w siłę serca, które wybierze prawdę…” czyli Opera Otwarta

Dzisiaj wpis, za który planowałam się zabrać już od  soboty wieczór, kiedy to miałam okazję uczestniczyć w pewnym wyjątkowym wydarzeniu. Mianowicie – w ramach obchodów 650-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego – na Rynku Głównym zostało zaprezentowane widowisko muzyczne pt. „UNIVERSA – Opera Otwarta” autorstwa kompozytora (znanego głównie z muzyki filmowej) Jana A.P. Kaczmarka.

Sam kompozytor mówił (na spotkaniu, na którym miałam okazję być kilka dni wcześniej) o dziele jako o operze właśnie, jednak ta klasyfikacja niezbyt mi pasuje – za mało zarysowana była fabuła, zbyt mało było tekstu. Właśnie na poziomie libretta poczułam się najbardziej rozczarowana – liczyłam (znów opierając się na wypowiedziach kompozytora) na prawdziwe arie, a nie kilku zdaniowe (w najlepszym przypadku) teksty.

Na spotkaniu padło też wyjaśnienie – albo wiele wyjaśnień – dotyczących słowa „Otwarta”. Odnosiły się zarówno do formy (tej nie-do-końca-operowej), przestrzeni, w jakiej będzie rozgrywał się koncert, możliwości ewentualnej kontynuacji, czy też braku ograniczeń czasowo-przestrzennych w spotkaniach bohaterów.

Wykorzystano nie tylko scenę i multimedialne elementy na niej, ale także możliwość synchronizacji iluminacji kamienic wokół Rynku.

A jeśli już mówimy o bohaterach – mieliśmy trójkę głównych, którymi byli Jadwiga Andegaweńska (Iwona Sobotka), Mikołaj Kopernik (Małgorzata Walewska) i… Albert Einstein (Szymon Komasa). Mimo, a może właśnie z tego powodu, że ten ostatni nie ma zbyt wiele wspólnego z historią UJ, przedstawiał on uniwersalność myśli ludzkiej i rozwoju. Cała trójka wypadła naprawdę bardzo dobrze (choć mnie osobiście nie do końca pasował głos do postaci Jadwigi… ale nie wiem, czy pasował by mi tu jakikolwiek głos operowy, które to głosy są dość specyficzne i – dla mnie – za „ciężkie” dla tej postaci).

Wreszcie zdobyliśmy ostateczny dowód na to, że „Kopernik była kobietą”! ;)

Kolejnymi „bohaterkami” widowiska było siedem sztuk wyzwolonych przedstawianych przez aktorkę Julię Pietruchę. Tutaj muszę przyznać, że zostałam bardzo miło zaskoczona – zarówno przez kompozytora, jak i przez wykonawczynię. Doskonale wykorzystano tu środki niestandardowe – melorecytację i świetną zabawę tekstem. Tutaj tekstu jest jeszcze mniej, niż w przypadku pozostałych bohaterów, ale absolutnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – tworzy doskonałe wrażenie. Gra aktorska również zasługuje na ogromną pochwałę – widać zabawę formą i każda z personifikacji się różni – nie tylko strojem, ale też osobowością i zachowaniem. I tylko szkoda, że Muzyka została potraktowana trochę „po macoszemu” przez – było, nie było – swojego własnego przedstawiciela – no i połączono ją z Astronomią…

Moje serce skradło wcielenie Retoryki w płaszczy z nagłówkami gazet. Resztę pozostawię do zgadywania. ;)
Moje serce skradło wcielenie Retoryki w płaszczu z nagłówkami gazet. Resztę pozostawię do zgadywania. ;)

O wizualizacjach już wspomniałam, jednak warto dodać, że zostały (i to całkiem fajnie, mnie się nawet mózgi w robotach podobały! :D) wykorzystane do przekazywania widowni dodatkowych informacji, obrazów i znaczeń. Poniżej przykład animacji, na której możemy zobaczyć nazwiska wielu sławnych absolwentów UJ. Przy absolwentach będąc – bardzo podobało mi się nawiązanie do Karola Wojtyły, będące tylko cytatem (choć jednym z najbardziej znanych) z jego nauczania, padającym do tego z ust najbardziej odpowiedniej osoby – królowej Jadwigi.

Wreszcie rzecz chyba najważniejsza – MUZYKA! Z ręką na sercu muszę przyznać, że naprawdę bardzo, bardzo mi się podobała. Nie była tylko tłem, opowiadała i dopełniała historię. Słychać było wiele „chwytów” zaczerpniętych z muzyki filmowej (Łącznie z tym, że w kilku fragmentach odnoszących się do Kopernika wręcz słyszałam motyw z soundtracku „Władcy Pierścieni”. Ale to może dlatego, że ja znam tę ścieżkę dźwiękową niemal na pamięć…), jednak bynajmniej nie było to wadą – wręcz przeciwnie! Warto zwrócić też uwagę na wykorzystanie poszczególnych instrumentów – zwłaszcza dętych – obwieszczających święto i stanowiących doskonały podkład do wstępu historycznego. Na spotkaniu, o którym wspomniałam, autor mówił właśnie o wykorzystaniu tej sekcji orkiestry. O tym, że historycznie nie jesteśmy do muzyki tego typu przyzwyczajeni, ponieważ nie miała ona warunków, żeby się w naszym kraju rozwinąć. Teraz natomiast powinniśmy nauczyć się wygrywać fanfary za każdym razem, kiedy tylko jest po temu okazja! Odnosząc się do tej wypowiedzi – trochę zabrakło mi tych fanfar na samym końcu widowiska, kończącego się cytatem wykorzystanym w tytule.

Tak więc, wszyscy – brawa dla autora! :)

PS. Wszystkie zdjęcia we wpisie dzięki All In UJ.

Leave your comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.