Jako że ostatni weekend spędziłam na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie, dziś chciałam przedstawić wspomnieniową relację z tego wydarzenia. :)
Dla tych, którzy byli – na pamiątkę; dla tych, którzy nie byli – na zachętę. ;)
Pierwszy dzień – czwartek – stał pod znakiem koncertu związanego z pokazem filmu Wyprawa Kon-Tiki. Film będący największą jak do tej pory skandynawską koprodukcją opowiadającą – czego łatwo się domyślić – o pomyśle Thora Heyerdahla, polegającym na przepłynięciu tratwą z Peru na Polinezję. Jest to film fabularny (nie mowimy o dokumencie nakręconym w trakcie wyprawy), dość nowy i dla mnie przynajmniej był bardzo ciekawy. :) Po raz kolejny obiecałam sobie, że wreszcie przeczytam książkę…
Film jest bardzo interesujący i dość wierny (choć – co podkreślali twórcy na spotkaniu – jest jednak przede wszystkim fikcją i chodziło im najbardziej o przedstawienie ciekawej historii). Na mnie największe wrażenie zrobił dobór obsady – w filmie pojawiają się też sekwencje z oryginalnego dokumentu, więc łatwo sprawdzić na ile aktorzy są podobni do postaci, które grają… i są podobni wręcz zadziwiająco! :)
Muzyki w filmie nie ma dużo (to chyba jedyny pokaz z muzyką na żywo, w trakcie którego nie było przerwy dla orkiestry), ale jest ona bardzo dopasowana do tego, co widzimy na ekranie. Na uwagę zasługuje zwłaszcza wykorzystanie instrumentów etnicznych (świetnie zrobione na koncercie!). Ciekawie zrobiło się zwłaszcza, gdy posłuchało się kompozytora – widać, że ścieżka była bardzo przemyślana, jest zdecydowanie zgodna z tym, o czym mówił w kontekście komponowania do filmów.
W drugi dzień cała impreza przeniosła się (po raz pierwszy w historii) do Kraków Areny. Mnie udało się być tam przy okazji koncertu z muzyką z bajek Pixara, więc sama hala nie była dla mnie taką nowością. Koncert koncentrował się tym razem wokół piosenek z filmów o Bondzie, wybranych w specjalnym plebiscycie.
Ja szłam na ten koncert bez szczególnych oczekiwań, muszę jednak przyznać, że był naprawdę świetny – podobał mi się dużo bardziej niż zakładałam. ;) Trzeba przyznać, że naprawdę dobrze dopasowano artystów do śpiewanych przez nich utworów, a przy okazji widać było (zwłaszcza przy bisach), że większość z nich po prostu świetnie się bawi. Niewątpliwie mocną stroną całego przedsięwzięcia była oprawa wizualna – wyświetlane animacje i grafiki oraz zmieniające się oświetlenie doskonale dopełniały całości.
Moimi osobiście ulubionymi utworami koncertu były We Have All the Time in the World w wykonaniu Skubasa, Nobody Does It Better Moniki Borzym (która – zresztą również świetnie – śpiewała też Skyfall) oraz License to Kill Agi Zaryan (z towarzyszeniem uroczego „chórku”, czyli innych solistek koncertu). Bardzo podobało mi się także wykonanie przez Damiana Ukeje mojej chyba ulubionej piosenki bondowskiej, czyli You Know My Name. Do pełni szczęścia zabrakło mi w niej tylko wykorzystania gitary elektrycznej, która – jak się później okazało – była dostępna. Gdyby tak płytę festiwalową wydawać później i zamieścić na niej wersje z tego koncertu…
Od początku wiadomo było, że dzień trzeci, czyli sobota, będzie bardzo intensywny.
Po pierwsze dlatego, że odbyło się (bardzo zatłoczone) spotkanie z jednym z gości specjalnych Festiwalu (mam wrażenie, że tym najbardziej przez wszystkich oczekiwanym), czyli z Hansem Zimmerem.
Zarówno dzięki niemu, jak i dzięki prowadzącemu, spotkanie było bardzo ciekawe i wartościowe merytorycznie. Można było usłyszeć sporo ciekawostek, dotyczących zarówno konkretnych filmów (np., że scenariusz Gladiatora nie przewidywał śmierci bohatera) jak i procesu twórczego (zwłaszcza w odniesieniu do Incepcji, gdzie praca kompozycyjna przebiegała niezależnie, choć równolegle do kręcenia obrazu). Dla mnie też ciekawe było to, że pewne zmiany w podejściu do komponowania, o których była mowa, w pewnym stopniu jestem w stanie w twórczości Zimmera zauważyć.
Wieczorny koncert (znów w Kraków Arenie) był pokazem filmu Gladiator z muzyką na żywo.
Pisać o filmie chyba nie trzeba – wszyscy go znają. Muzykę też niby się zna. Ale jednak grana na żywo oddziałuje dużo bardziej. Mogę się właściwie przyczepić tylko do jednej rzeczy – problemem były dwa źródła dźwięku (ścieżka dialogowa szła z głośników, orkiestra – jak to orkiestra – grała na żywo), które trochę nakładały się na siebie nawzajem i – zwłaszcza przy dialogach – był dość duży pogłos. Składam to jednak na karb niewypróbowanej jeszcze do końca hali i mam nadzieję, że (jeśli zapadnie decyzja o przeprowadzaniu tam kolejnych koncertów) następnym razem będzie lepiej. :) Ogólnie… Cóż, magia. Magia obrazu, muzyki, historii… A magii nie można do końca opisać. ;)
W dzień czwarty i ostatni znów były dwa główne punkty programu. Pierwszym znów było spotkanie z twórcami, na którym gościli: Hans Zimmer (again), Dario Marianelli, Elliot Goldenthal, Patrick Doyle („z niemalże niepodległej Szkocji”; akcent miał śliczny!) i Garry Schyman (jedyny kompozytor muzyki do gier komputerowych w tym, jakże zacnym, gronie).
Pomysł na spotkanie był taki, że każdy z kompozytorów miał pokazać jakiś fragment i opowiedzieć o tworzeniu muzyki oraz o współpracy z innymi osobami (czy to ze swoim teamem czy to z reżyserami, producentami itp.). Trochę brakowało właśnie jednego, spójnego tematu, pojawił się tak naprawdę pod sam koniec spotkania. Jednak klipy wybrane przez kompozytorów i to, co na ich temat mówili, było bardzo ciekawe. Dla mnie zwłaszcza ciekawa była rozmowa z Dario Marianellim, który pokazywał klip z Anny Kareniny – nie znałam za dobrze ani filmu, ani kompozytora i teraz już wiem, że zdecydowanie muszę to nadrobić.
Na wieczorny koncert wróciliśmy do Hali Ocynowni w Hucie. Koncert natomiast odnosił się do 100-lecia ASCAPu, czyli Amerykańskiego Stowarzyszenia Kompozytorów, Autorów i Wydawców. W praktyce znaczyło to, że koncert był składanką najróżniejszych soundtracków – głównie kompozytorów, którzy byli gośćmi festiwalu (choć nie tylko).
Pojawiła się (w różnej długości) muzyka z następujących filmów: Spartakus, Frankenstein, Anna Karenina, Zabić drozda, Godziny, Thor, Harry Potter i Czara Ognia, Tajemnica Brokeback Mountain, Śniadanie u Tiffany’ego, Incepcja oraz potraktowane wspólną suitą Batman Forever i Batman i Robin.
<uwaga na marginesie> Swoją drogą, Kenneth Branagh powinien dostać specjalne zaproszenie. Na spotkanie Doyle też przyniósł fragment jego filmu. Tak to jest, jak się współpracuje ciągle z tym samym kompozytorem… </uwaga na marginesie>
Cały koncert rozpoczął się od wręczenia nagrody Young Talent Award oraz pokazu pracy zwycięzcy. Nie znam innych prac, jednak ta zdecydowanie zasługiwała na docenienie – niesamowicie udało się w niej połączyć przerażenie z krótkimi okresami spokoju. No i melodycznie mi się podobał. Ja lubię melodie. ;)
Dalej mieliśmy już poszczególne soundtracki, wraz z fragmentami filmów, z których pochodzą, w niektórych przypadkach wybieranymi jednak chyba losowo… co mnie osobiście wręcz bolało, zwłaszcza przy suicie z Thora. Historii tam nie było za grosz… Cały koncert zaliczyć można do bardzo udanych (choć konferansjerka pozostawiała wiele do życzenia), jednak na zdecydowane wyróżnienie (z różnych powodów) zasługuje kilka jego momentów.
Po pierwsze – końcówka pierwszej części i absolutnie fenomenalne wykonanie suity z filmu Godziny przez Leszka Możdżera (oczywiście z towarzyszeniem orkiestry). Jestem na tym festiwalu co roku od 5 lat i jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś absolutnie uciszył publiczność swoim wykonaniem, a cisza po zakończeniu tego utworu trwała dobre pół minuty… Niesamowite.
Po drugie, na specjalne wyróżnienie zasługują też dwa końcowe fragmenty, czyli Grand Gothic Suite oraz suita z Incepcji.
Pierwszy z tych dwóch utworów – głównie ze względu na oprawę wizualną. W metalowo-betonoweym wnętrzu fabrycznym podnoszące się w ciemnościach słupy światła i wędrujące po publiczności (aby w końcu zatrzymać się na ścianie nad naszymi głowami) logo Batmana robiło naprawdę ogromne wrażenie w zestawieniu z muzyką, która wręcz wchodziła w rezonans i reakcję z otoczeniem. Jeśli kiedykolwiek w życiu byłam bliska wrażenia, że jestem w Gotham, to właśnie na tym koncercie.
Muszę jednak przyznać, że w pewnym momencie zastanawiałam się, co by było gdyby ktoś miał padaczkę… Mogłoby się skończyć naprawdę nieciekawie.
Co do suity z Incepcji, czyli ostatniego utworu koncertu, mam nieco mieszane odczucia. Po pierwsze – nie jestem w ogóle fanką tego soundtracku (wg mnie jest to głównie tworzenie synchronicznego hałasu podniesione do rangi sztuki. Mówiłam – jestem fanką melodii, która tutaj jest tylko czasami. :P ), był też dla mnie trochę za głośny, jednak nie mogę mu odmówić niesamowitego oddziaływania i momentami wręcz hipnotyzującej mocy (zwłaszcza w tym otoczeniu i również ze świetną oprawą wizualną).
Te dwa fragmenty są dla mnie ostatecznym i wręcz namacalnym dowodem na to, że przeniesienie całości Festiwalu poza Hutę i niekorzystanie więcej z Hali Ocynowni byłoby błędem. To wnętrze jest niesamowite i ma nieporównywalny z niczym klimat. ;)
Na koniec jeszcze najlepsze podsumowanie całości Festiwalu na jednym zdjęciu. Chociaż „piekło” jest tu zdecydowanie wyrażeniem… względnym. :P
Teraz czekamy na przyszłoroczną edycję! :)
Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnego profilu bądź wydarzenia Festiwalu na Facebooku.