Smutny post o rzeczywistości

Miałam napisać o czymś zupełnie innym, ale jest mi smutno. Jest mi smutno i przykro, kiedy patrzę na to, co się dzieje dookoła. A przy okazji – trochę się boję, co będzie dalej.

Jestem osobą, którą jest wręcz chora (tak, boli mnie to niemalże fizycznie), kiedy ludzie dookoła niej się kłócą. Kiedy się wyzywają i nienawidzą. Tak, ostatnio boli mnie bardzo często…

Mam też nieszczęście być osobą „pośrodku”. Nie zgadzam się w 100% z żadną z możliwych opcji światopoglądowo-społeczno-politycznych i uważam, że we wszystkich tych postawach są fragmenty, w których jest dużo racji, a są takie, które są kompletną bzdurą, albo wręcz przekłamaniem. A już u wszystkich boli mnie populizm i sposób przedstawiania (a właściwie nieprzedstawiania) faktów. Sprowadza się to do sytuacji, kiedy jakakolwiek próba dyskusji – a ja dyskutować będę, ponieważ zostałam nauczona, że wątpliwości trzeba zawsze próbować wyjaśniać rozmową – przeradza się w kłótnię. I najczęściej obrywam, ponieważ nie zgadzam się z argumentami drugiej strony. Co z tego, że tylko częściowo. Śmiem się nie zgadzać, więc jestem wrogiem i trzeba mnie zniszczyć. Albo jestem naiwna i ślepa i trzeba mnie uświadomić, że przez takich jak ja wszyscy zginiemy. I nawrócić na jedyne słuszne przekonania. W ciągu dwóch ostatnich tygodni kampanii prezydenckiej pokłóciłam się z większą ilością osób niż przez ostatnie dwa lata. Część z nich to osoby bardzo mi bliskie, z którymi kłócić się absolutnie nie chciałam. Ostatnio w kwestii imigrantów sprawa wygląda podobnie. Już się boję nadchodzącej kampanii wyborczej do parlamentu…

I żeby było jasne – nie wymagam, żeby wszyscy się ze mną zgadzali. Wiem, że wszystkich nie przekonam. Chętnie wysłucham argumentów drugiej strony. Ale argumentów szanujących drugiego człowieka – zarówno tego, o którym mówimy (czy jest to hipotetyczny uchodźca, jakiejkolwiek płci, narodowości i religii, czy też kandydat na prezydenta mojego kraju), jak i tego, do którego mówimy. Oczekuję też, że ktoś przyzna mi prawo do tego, że dla mnie ważniejsze będą inne argumenty i inne kwestie, bo właśnie do tego często sprowadza się „lepszość” wyboru – do innego rozłożenia akcentów. Chciałabym też, żeby mój rozmówca nie zakładał niczego z góry. A przede wszystkim – chciałabym sama umieć tak rozmawiać.

Ja staram się tego uczyć. Choć mam wrażenie, że idzie mi coraz gorzej i nie wiem, czy to kwestia mojej niekompetencji, czy braku odpowiednio nastawionych rozmówców. I tylko pytanie czy tacy się pojawią, kiedy media (z których przecież uczymy się trudnej sztuki dyskutowania) pokazują debaty zaaranżowane w ten sposób, żeby wywołać jak najwięcej kłótni?

Jakiś czas temu na Facebooku udostępniałam raport z konferencji „Answer the Future”. Jeśli nie chce Wam się go czytać lub słuchać w całości (co całkowicie rozumiem, bo jest długi i trudny), polecam ścieżkę 3 i 33 (klik). Mówią one o tym, w jaki sposób powstała w Polsce kultura wykluczania i nienawiści oraz jaka jest w tym rola mediów. Brzmi jak coś, co się dzieje, prawda?

Miałam się nie odzywać. Bo przecież znowu wystawię się na strzał i zapewne ktoś się gdzieś czegoś doczepi. Ale od zawsze wiadomo, że najgłośniej krzyczą radykałowie. Tak było, jest i będzie. A kiedy ktoś jest umiarkowany, to jest nudny. Tylko że kiedy takie osoby przestają mówić, wszystkim wydaje się, że zostali już tylko radykałowie. Obecnie bardzo łatwo zamknąć się w bąblu własnych przekonań – dobrać odpowiednie serwisy do czytania, wyrzucić ze znajomych na Facebooku tych, którzy się z nami nie zgadzają albo zablokować ich tablice… Tylko czy to coś da? Świat się będzie zmieniał, czy tego chcemy, czy nie. Ba, zmienia się na naszych oczach. A jeśli nic nie powiesz, ktoś obok Ciebie będzie żył w złudnym przeświadczeniu jednomyślności lub tego że nie warto, nie można mieć innych poglądów niż te najgłośniejsze. Im więcej będziemy dyskutować, tym bardziej nauczymy się (jako społeczeństwo), że mogą istnieć różne poglądy, że nie ma jednej słusznej drogi, ocena każdej sytuacji zależy od punktu widzenia, a rację mają najprawdopodobniej wszystkie trzy strony.

Dlatego chyba muszę się przyzwyczaić do tego, że będą mnie bolały liczne kłótnie. Że co i rusz ktoś na mnie napadnie. I będę obrywać za coś, czego nie powiedziałam (jak to przeważnie się obrywa) i nie będę miała szansy wyjaśnić co mam na myśli (bo przecież wyjaśnienia są nudne, a ja się będę wymądrzać, więc kto by tego słuchał). Nie wiem czy to coś pomoże. Pewnie nie. A przynajmniej nie za mojego życia. Szkoda. Ale każdy człowiek, który przestaje mówić to, co myśli, odbiera innym odwagę do mówienia co myślą oni.

Leave your comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.