Pozwól swojemu dziecku czytać fantastykę

Albo grać w gry, oglądać seriale czy czytać komiksy. Zasadniczo – pozwól mu robić wszystko, co go ciekawi, a co Ty uważasz za kompletną stratę czasu. Serio. Pozwól. To nie jest strata czasu.

Dzisiejszy wpis będzie trochę inny, bo o wiele bardziej osobisty. Ale chociaż będę wychodzić od własnych doświadczeń, wydaje mi się, że cały temat jest jakoś tam ważny.

Muszę zacząć od tego, że ja miałam szczęście życiowe. Chociaż od pewnego momentu moi rodzice przestali kompletnie rozumieć to, co czytam (Tata zabrał się za Tolkiena jakieś 5 lat po mnie, a Mama dalej twierdzi, że cała fantastyka i okolice to jedno wielkie paskudztwo), to nigdy nikt mi nie robił awantur o marnowanie czasu na bzdury. A tego, że gdyby nie część lektur, nie byłabym w tej chwili tu, gdzie jestem, jestem pewna jak mało czego.

Ludzki mózg działa w zabawny sposób. Trzeba go niejako „przekonać”, że coś jest ważne, żeby się tym naprawdę zainteresował. A kiedy już się zainteresuje – przepadło. Widzimy temat wszędzie, gdzie tylko spojrzymy. Najlepiej zapamiętujemy rzeczy, które wzbudzają w nas emocje. Zaczynamy drążyć, chcemy wiedzieć więcej. A im więcej wiemy, tym większa szansa, że znajdziemy swoją pasję.

Szkoła uczy tak, jak uczy. Często skupia się na „odbębnieniu” programu. Nawet jeśli ktoś już miałby ochotę zadać jakieś pytanie (co samo w sobie zdarza się rzadko) – nie ma czasu się nim porządnie zająć. Daje niezbędną podstawę, ale nie uczy szukania czegoś więcej. Rzadko rozbudza ciekawość i pomaga znaleźć pasje i zainteresowania, które później można zamienić w sposób na życie.

A jeszcze gorzej, jak ktoś im wmówi, że to dziecinne i że to strata czasu.

Dlatego jeśli już coś takie uczucia daje – trzeba tego pilnować i nie dać sobie zabrać. Ani nie zabierać komuś.

To była jedna z najciekawszych i najfajniejszych rzeczy, która wyszła nam w badaniach nad fandomem jako środowiskiem edukacji nieformalnej. Ludzie zaczynają od przeczytania książki albo pooglądania serialu. Później przechodzą do kolejnego tytułu. Często zmieniają medium i przechodzą jeszcze dalej. Znajdują swojego ulubionego reżysera czy aktora i oglądają wszystkie tytuły z nim związane. Czytają wszystkie książki danego pisarza. I gdzieś po drodze znajdują temat, który interesuje ich tak bardzo, że szukają wszelkich informacji dookoła. Teorii naukowych z nim związanych. Odpowiednich studiów. Chcą wiedzieć więcej, tworzyć sami – podobnie albo jeszcze lepiej.
W ostatecznym rozrachunku okaże się, że ktoś, kto zaczął od Sherlocka, został wybitnym kryminologiem. A ktoś inny specjalistą od prawa międzynarodowego. A ktoś inny (jak ja) uczy ludzi technik pamięciowych. Ktoś przeszedł od czytania Tolkiena do zostania lingwistą. Fan Star Treka pracuje w NASA. Kilku najlepszych programistów i grafików komputerowych, których znam, zaczęło od nastoletniej fascynacji grami komputerowymi (i oczywiście grania w nie przez długie godziny), a później stwierdzili, że chcą umieć to zrobić. Większość twórców komiksów zaczynało od ich czytania (że o pisarzach nie wspomnę)… Można by tak wymieniać jeszcze długo.

Najlepsze jest to, że dla tych wszystkich ludzi to będzie coś, co sami wybrali. Co chcieli robić. Czego chcieli się nauczyć. I czego pewnie nigdy by nie odkryli nie „marnując” czasu na „głupoty”, tylko robiąc „poważne” rzeczy. Zwłaszcza poważne według kogoś innego.

A tego co kochasz nie znajdziesz inaczej niż samodzielnie.

Ja osobiście też mogę wymienić mnóstwo rzeczy, które zyskałam dzięki „niepoważnym” książkom fantastycznym i serialom. To, że właściwie bezproblemowo mówię i czytam po angielsku; to, że badam fandomy (i myślę o doktoracie); to, że w ogóle tutaj (i nie tylko tutaj) coś pisuję; wielu wspaniałych znajomych; sporo przedmiotów, które zrobiłam w czasie studiów (jak np. tożsamość w kinie czy profilowanie kryminalne); to, że nieustannie mam kopa, żeby wiedzieć więcej, czytać więcej, robić więcej; to, że świat mi się w pewien sposób „otworzył”; wreszcie to, że potrafię przeprowadzić w miarę sprawną analizę psychologiczną postaci… Wszystko to zaczęło się od tego, że pewnego wiosennego dnia, kiedy leżałam chora w łóżku, wysłałam młodszą siostrę do osiedlowej biblioteki z karteczką i przykazem wypożyczenia „Pierwszej części Władcy Pierścieni„. I wsiąkłam. A później wsiąkałam coraz bardziej. Znajdowałam nowe rzeczy. Dziś nie zamieniła bym tego wciąż postępującego zainteresowania światami na nic innego. Zresztą to, że jestem na takich, a nie innych studiach też zawdzięczam ciężkiemu gimnazjalno-licealnemu zajawieniu na temat bynajmniej nie związany ze szkołą.

I tylko moja Mama, która wciąż nie ma bladego pojęcia o co chodzi, musi wysłuchiwać długich monologów o tym, jak od strony neuropsychologicznej może działać mózg Władcy Czasu (to ja) albo oglądać po pięć razy tę samą scenę bo bohater tak ładnie mówi po hiszpańsku (to moja siostra)… Co cierpliwie robi i za co jesteśmy jej niewymownie wdzięczne.

Leave your comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.