O muzyce filmowej, czyli świat w słuchawkach

Enkacaffe popełniła ostatnio (bardzo dobry!) tekst o muzyce filmowej.  Tak go sobie czytałam i stwierdziłam, że to jest pewne podsumowanie naszych niekończących się dyskusji na ten temat. Niekończących się, bo nigdy się na ten temat nie dogadamy. Ja po prostu do muzyki filmowej podchodzę zupełnie inaczej. Tutaj więc moja teoria – nie lepsza, nie gorsza. Inna.

Nie będę się odnosić do całego początku, czym muzyka filmowa jest. Jest tym, co słyszymy w filmach / serialach / bajkach – to dość proste. Fakt, czasem słyszymy na płytach sporo dodatków niewykorzystanych w filmie, bądź wykorzystanych tylko w wersjach reżyserskich, ale zawsze taka jest podstawowa idea.

Ja dodatkowo na własny użytek wprowadzam sobie rozróżnienie na soundtrack (który jest dla mnie muzyką instrumentalną wykorzystaną w filmie, przeważnie do niego napisaną) oraz piosenki z filmu (czy to napisane na jego użytek, czy wykorzystane). Bardzo porządkuje mi to rozważania i ułatwia ocenę – zwłaszcza gdy piosenki są świetne, a soundtrack słaby (casus Strażników galaktyki). Przydaje się to także przy ocenie bajek i musicali, w których piosenki są czasem bardziej częścią fabuły niż soundtracku.

W czym się przede wszystkim różnimy z Enką? Cóż, rozpisywała się ona sporo o tym, że soundtracki należy słuchać po kolei. O tym, że opowiadają one historię. I że inaczej to nie ma sensu.

Otóż ja się z nią nie zgadzam. ;) Inaczej – do pewnego stopnia tak. Muzyka oczywiście opowiada historię, wzbudza emocje (byłam na doskonałym spotkaniu z Janem A.P. Kaczmarkiem, który bardzo dużo opowiadał o tym, jak bardzo kompozytor jest osobą pracującą na emocjach ludzi – podobnie jak psycholog ;) ). Ale dla mnie najważniejszą i najbardziej znaczącą rzeczą w muzyce filmowej jest tworzenie świata. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby muzyka przeniosła mnie do tego świata, do tego czasu, do tego miejsca, do tego człowieka, do tej przestrzeni, o której opowiada film.

Może łatwiej mi to będzie wyjaśnić na przykładach. ;) Pierwszym jest nominowany do Oscara soundtrack Alexandre’a Desplata z filmu Imitation Game (przepraszam, polski tytuł mnie drażni). Tak bardzo ucieszyłam się, że nagroda poszła do muzyki z Grand Budapest Hotel, tak bardzo! To dokładnie jest muzyka budująca świat; muzyka,  której nie jestem w stanie przypasować nigdzie indziej. Muzyka z Imitation Game natomiast mogłaby być ilustracją chyba każdego filmu biograficznego bądź filmu dziejącego się w czasie którejś z wojen światowych. I nie przyjmuję argumentacji, że to realny świat i historia człowieka, dlatego brzmi standardowo – Forrest Gump, Rocky czy Marzyciel też takie są, a muzyka nie pasuje nigdzie indziej.

Drugim przykładem są dwa niesamowicie podobne soundtracki (oba autorstwa Briana Tylera), czyli najnowsze Wojownicze Żółwie Ninja <uwaga dla niecierpliwych – od 2:05> i Thor 2. W obu są ścieżki, które brzmią prawie identycznie. Ja nie mogę tego przeboleć. No nie mogę. Czy ktoś mi może wyjaśnić jakim cudem Asgard i nordyccy bogowie mogą brzmieć dla kogoś tak samo jak kanały w Nowym Jorku i zmutowane żółwie jedzące pizzę?! Przecież to zupełnie inne światy o zupełnie innej atmosferze i poziomie powagi!
Dla porównania – podobna sytuacja dotyczy Eragona (zaznaczam: nie znam filmu ani książki, a tylko soundtrack) i czwartej części Harry’ego Pottera (muzykę do obu pisał Patrick Doyle), gdzie również znajdziemy fragmenty soundtracku, które są podobne. Ale tutaj mi to jakoś mniej przeszkadza – te światy jednak są w jakiś sposób przystające: oba są fantastyczne, oba mają podobny klimat (magia, smoki, cuda dziwy).

Dlatego ja od muzyki filmowej (zwłaszcza słuchanej oddzielnie od filmu, w filmie to działa jeszcze trochę inaczej) wymagam, żeby przeniosła mnie w konkretny świat i przywołała konkretne wspomnienie. Tak zresztą mam poopisywane playlisty: „Narnia”, „Śródziemie”, „Westeros”… i tylko „Piraci” zamiast „Karaiby”. ;) Dlatego jest mi całkiem obojętne w jakiej kolejności słucham ścieżek z określonej playlisty. Prawda, kojarzę je z określoną sceną i przywołują określone obrazy, ale kolejność nie jest ważna. Tak jak do oglądania zdjęć ze swojego pasowania na ucznia nie muszę zacząć od zdjęć z okresu niemowlęctwa – wiem co było wcześniej. Ale rzeczą nie do pomyślenia byłoby dla mnie pomieszanie muzyki z różnych filmowych światów. Jeśli wchodzę w jakąś rzeczywistość, robię to świadomie i chcę tam zostać na dłużej.

Przy okazji – jestem pewna, że jeszcze często będziemy odbywać rozmowy na zasadzie: „- Czego słuchasz? – Piratów. – I pewnie znowu z wybieraniem losowym?…” albo „- No przeskocz tą ścieżkę, ona jest nudna! – Nie, bo wtedy historia nie będzie kompletna!…” Zawsze wtedy przypomina mi się nieustająca dyskusja moich rodziców (prowadzona chyba od jakiś 20 lat, a na pewno odkąd ja pamiętam), czy pewne koszule w określonym kolorze są niebieskie czy zielone. Jak byłam młodsza, to starałam się ich przekonać, że istnieje kolor morski, który jest jednocześnie zielony I niebieski. Ale później zrozumiałam, że tutaj zupełnie nie o to chodzi. ;) Że wszyscy doskonale wiedzą o czym druga strona mówi, a dyskusja pozostanie tak czy inaczej nierozwiązana. ;) I chyba to jest najlepsze, że każdy może widzieć i słyszeć filmowe światy zupełnie inaczej! :)

A wszystkim jeszcze nieprzekonanym, że warto – naprawdę polecam muzykę filmową. Świetnie się przy niej pracuje! ;)

PS. Pozdrawiam z wyspy Berk! ;)
PSS. W sumie przez przypadek, ale ten wpis dość ładnie wyjaśnia dlaczego jedna z kategorii wypisów nazywa się tak, jak się nazywa. ;) Jako że słucham głównie muzyki filmowej, to naprawdę są dla mnie podróże za pomocą dźwięków. ;)

Leave your comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.