Jak dobrze wrócić do Śródziemia…

…czyli wrażenia po pierwszej części Hobbita

Muszę zacząć od pewnego zastrzeżenia –  doskonale zdaję sobie sprawę, że nie powinnam oceniać i recenzować tego filmu, bo jestem po prostu nieobiektywna i oceniam go wyżej niż na to zasługuje. Za samą możliwość powrotu do Śródziemia. Ale po prostu nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności… Zaczynamy!

Z nowinek technicznych – byłam na wersji 3D 48 klatek/sekundę i naprawdę widziałam sporą różnicę. Początkowo szybsze i nieco przerysowane ruchy bohaterów (zakładam, że wynikające właśnie z większej ilości klatek) trochę mi przeszkadzały, ale po przyzwyczajeniu się do tej zmiany, wyglądało to faktycznie nieźle. 3D także uważam, za bardzo dobrze zrobione, co najlepiej było widać po dokładnych i ostrych plenerach. Nie tylko pierwszy plan, ale także dalsze widoki są doskonale nakręcone i wyglądają „przestrzennie”. Poza tym plenery jeszcze piękniejsze niż we „Władcy Pierścieni” (jeśli to w ogóle możliwe). Jest też kilka scen „ekstra” dla miłośników tego typu efektów, gdzie widać wręcz „wylatujące” z ekranu elementy… Z „technikaliów” dużym plusem filmu jest grafika i animacje komputerowe – postać króla goblinów, kamienni giganci ( to właśnie tu przede wszystkim super było widać efekty 3D), oko Smauga, orły, wargowie, Azog… Można by było zapewne jeszcze coś dodać do tej wyliczanki.

Wiele osób narzekało, że film jest przegadany. Poniekąd ich rozumiem, zwłaszcza jeżeli są to osoby, które nie znają książki. Ja byłam wręcz zaskoczona, że książka nie była tak bardzo zmieniona, i skupiłam się na wyłapywaniu ulubionych cytatów (zwłaszcza na początku), więc zupełnie tego nie zauważyłam. Momentami jednak muszę zgodzić się z zarzutem sztucznego przedłużania. Szczególnie odnosi się to do sekwencji scen mających miejsce w jaskiniach goblinów – jak dla mnie, były bardzo przesadzone i przedłużone. W pewnym momencie czułam się, jakbym siedziała koło kogoś, kto gra jakąś grę zręcznościową i patrzyła jak skacze z platformy na platformę, po drodze walcząc z hordami przeciwników.

W odniesieniu do gry aktorskiej (poza oczywistą oczywistością, iż Gandalf nadal będzie miał twarz Iana McKellena) zrobiłam kilka ciekawych obserwacji. Po pierwsze – wielkie brawa dla Martina Freemana. Uważam, że doskonale wcielił się w rolę Bilba i czekam na więcej! Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie postać Thorina – gdy czytałam książkę był taki trochę nijaki, jednowymiarowy, a w filmie jest z jednej strony pełnokrwistym, upartym krasnoludem, ale jednocześnie widać, że ma autorytet i jest prawdziwym królem. Również wielkie ukłony w stronę aktora (Richard Armitage). Słodząc dalej obsadzie – Serkis przeszedł sam siebie. Osobiście po obejrzeniu „Władcy Pierścieni” nie byłam do końca przekonana do ogólnych zachwytów nad nim w roli Golluma, jednak tutaj udowodnił, że jest genialnym aktorem. Scena konkursu zagadek chyba oficjalnie powinna zostać uznana za jedną z najlepszych w filmie. Jednocześnie – słuchając próbek dubbingu polskiego (tak, z ciekawości robię różne dziwne rzeczy…) uświadomiłam sobie dodatkowo jak trudna jest to rola, chociażby ze względu na dykcję. W polskiej wersji momentami jest ogromny problem ze zrozumieniem nawet w jakim języku jest wypowiedź, o treści nie wspominając… Z negatywów odnośnie aktorów i postaci – Radagst był dla mnie bardzo dziwny. I – szczerze mówiąc – nie wiem czy miał być aż tak dziwny…

Muzyka (bo w mojej recenzji ocena tego elementu nie może się nie pojawić…) pod koniec była już trochę jednostajna. Ale liczę na to, że Shore będzie trzymać się zasady „jeden temat muzyczny dla jednej postaci”; wtedy w 2.cz. nowych utworów będzie dużo więcej.

Z ogólnych plusów – podobało mi się, że potrafili (mówię tu ogólnie o wszystkich twórcach, głównie jednak o reżyserze i aktorze) się śmiać sami z siebie (pojawiające się w pewnym momencie „Run!… You fools!”).

Z minusów – znowu niestety odnosząc się do wersji polskiej, tym razem z napisami – zdecydowanie warto byłoby zaznaczyć kwestie pojawiające się w filmie w językach innych niż angielski (sindarin, quenia, czarna mowa – za którą również wielki ukłon dla twórców filmu). Momentami można było się w tym zgubić, a drobna zmiana czcionki (choćby kursywa) już byłaby bardzo pomocna.

A tak szczerze, to muszę przyznać, że moja pierwsza reakcja na napisy końcowe to było mniej więcej: „Już?… Tak szybko?… I teraz mam cały rok czekać?…” Więc czekam…

Leave your comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.